niedziela, 13 października 2019

Zapiski z podróży - Beskid Sądecki

Moim miejscem z górach jest Beskid Żywiecki. Mam koszulkę z takim napisem, więc musi być to prawda. Czasem jednak warto coś zmienić, zobaczyć coś nowego. Padło na Beskid Sądecki - kto wie, może się przekonam?

Beskid przywitał nas zielenią i bardzo dobrą, jak na koniec wakacji pogodą - przelotne burze wieczorami i 25-30 stopni w ciągu dnia. Trochę zbyt gorąco, ale mogło być dużo gorzej, poprzedni wyjazd w góry nie doszedł do skutku przez alerty o ryzyku powodziowym.

Naszą bazą wypadową był Tylicz, znajdujący się ok. 5 km od Krynicy Zdrój. I to właśnie wokół Krynicy meandrują wszystkie okoliczne szlaki. A czy góry ładne? Było jak w tym dowcipie - nie wiem, drzewa zasłaniały. Wszystkie szlaki, którymi szliśmy prowadziły niemal przez cały czas przez lasy, co samo w sobie nie jest niczym złym, zwłaszcza przy 30 stopniach, ale wiązało się z bardzo mała ilością pięknych, górskich widoków.

Bardzo podobała mi się ilość dostępnych tras, oprócz szlaków PTTK, znaleźć tam można również ścieżki tematyczne (poświęcone np. Nikiforowi), trasy rowerowe, nordicowe, czy też przygotowane dla narciarzy w biegówkach. Niestety z oznaczeniem tych szlaków jest już trochę gorzej - udało nam się zgubić na czerwonym szlaku PTTK podczas wchodzenia na Jaworzynę, a przy schodzeniu zielonym też kilka razy byliśmy pełni niepewności czy idziemy dobrze.

Sama Krynica to taki Kołobrzeg tylko w górach - zamiast ręczników na każdym straganie są ciupagi, reszta właściwie bez zmian. Chociaż spędziłem tam zbyt mało czasu, żeby móc w pełni ocenić to miasto. Za to Tylicz zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie - miasteczko małe, ciche i spokojne, a jednocześnie dobrze przygotowane na turystów. Mocno odczuwalny jest fakt, że priorytetem w okolicy jest sezon zimowy, zaplecze przygotowane dla osób uprawiających sporty zimowe robi wrażenie.

Podsumowując: podobało mi się, ale moim miejscem ww górach nadal pozostaje Beskid Żywiecki, przynajmniej w sezonie letnim - szlaki oceniam jako przyjemniejsze i zdecydowanie lepiej oznaczone i nie znalazłem lepszych widoków niż te z Rysianki, Rycerzowej i Krawculi.

No i na koniec obowiązkowo trochę zdjęć:

Samsung Galaxy S5

Samsung Galaxy S5

Samsung Galaxy S5

Samsung Galaxy S5

Canon 70D + 10-18 STM

Canon 70D + 10-18 STM

Canon 70D + 10-18 STM



piątek, 6 września 2019

Zapiski z podróży - Calderón Hondo

Czas na drugą część zdjęć z Fuerteventury.

Poprzednio głównym bohaterem były wydmy, a tym razem będą to wulkany. Na wyspie jest ich cała masa, my wybraliśmy trasę polecaną przez przewodnik, prowadzącą z miejscowości Lajares do Corralejo.

Trasa z Lajares zaczyna się niezwykle malowniczo - meandruje między wzniesieniami i zachwyca nietypowymi kolorami.



Po drodze mija się niewielki murek. Nie byłoby w tym niczego specjalnego, gdyby nie to, że jest on zamieszkany przez wiewiórki ziemne. Jak się później dowiedziałem, te sympatyczne gryzonie są uznawane na wyspie za szkodniki. Nieświadomi tego faktu, wyciągnęliśmy aparat, paczkę orzeszków i zaczęliśmy się zaprzyjaźniać.



Za murkiem szlak zmienił się w w wyłożoną kamieniami ścieżkę, a zza wzgórz zaczął ujawniać się piękny widok na północne wybrzeże wyspy oraz sąsiednią wyspę Lanzarote.




Ścieżka prowadzi aż na Calderón Hondo - wygasły krater wulkanu. Na północy Fuerteventury takich kraterów jest znacznie więcej, Hondo wyróżnia się jednak stanem zachowania oraz rozmiarem. Widać go już z oddali i robi niesamowite wrażenie.



Droga powrotna dalej wiodła między wygasłymi wulkanami aż do Corralejo. Ta wycieczka jest jedną z tych rzeczy, które najbardziej zapadły mi w pamięć z pobytu na Fuerteventurze. Górzyste, kamieniste pustkowia w niesamowitych kolorach to właśnie sedno surowego piękna tej kanaryjskiej wyspy.

niedziela, 28 kwietnia 2019

FEM i wizyta w EC3

Ależ ten blog zarósł kurzem! Kajam się i posypuję głowę popiołem. Czasem bywa tak, że hobby schodzi na dalsze tory. Ale przecież nie jest tak, że od początku roku nic nie działałem fotograficznie!

Chociaż chciałbym zacząć od czegoś innego, jeszcze bardziej zaległego. We wrześniu 2018 (damn, to już ponad pół roku!) w ramach Festiwalu Eksploracji Miejskiej, dzięki uprzejmości grupy Veolia, miał miejsce foto day w łódzkiej elektrociepłowni EC 3 - jednym z dwóch aktywnych zakładów tego typu w Łodzi.

Udało mi się dostać na to wydarzenie, z czego nadal bardzo się cieszę. Miało to swoją cenę - nie zdążyłem na koncert otwierający Summer Dying Loud. Sorry Doomster Reich, próbowałem.

Ponieważ EC 3 jest w pełni działającą placówką, poruszaliśmy się po niej w zwartej grupie i pod kontrolą przewodników, co, mimo, że w pełni zrozumiałe, fotograficznie było dość trudne - grupa ludzi ze statywami i szerokimi kątami w dość ciasnych pomieszczeniach oznacza, że ktoś komuś zawsze wchodził w kadr lub strzelał to samo zza pleców.

Chociaż taka sytuacja miała swoje plusy - zamiast szukać oczywistych kadrów, które widziała cała grupa, starałem się schodzić na bok i szukać czegoś unikalnego, co widziałem tylko ja. Czasem było to coś chowającego się tuż za rogiem, innym razem po prostu inny kąt widzenia tych samych obiektów. Taka kreatywność to oczywiście piękna teoria, w praktyce czasem się uda, a czasem nie, takie życie.

Tematami, które głownie przyciągały moją uwagę owego dnia były kształty i faktury elektrociepłowni oraz ludzie przy pracy - małe figurki, odziane w charakterystyczne uniformy, niemal niknące wśród wielkich przestrzeni i maszyn tego zakładu.

Sprzęt który miałem ze sobą urągał honorowi i godności człowieka - Canon 300D z kitem 18-55, który, jak to kit, jest dość ciemny. W połączeniu z mocno średnią matrycą 300D i ilością generowanych przez nią szumów na wyższych ISO oraz małą ilością miejsca i czasu na rozkładania statywu, wymuszało to ciągłe kompromisy - kadry, które wiem, że mógłbym zrobić lepiej czy też zdjęcia wymagające sporego odszumiania/ rozjaśniania w postprodukcji.

Chyba właśnie dlatego tak długo zwlekałem z publikacją tych zdjęć. Podobają mi się, ba, jestem z nich zadowolony, ale wiem też, że mogłyby być lepsze.

Nadrabianie zaległości na blogu uważam za rozpoczęte, a poniżej, już bez dalszego przedłużania, prezentuję moje zdjęcia z EC 3:




























piątek, 18 stycznia 2019

Zapiski z podróży - Dunas de Corralejo

Oto pierwsza część zdjęć z grudniowego wypadu na kanaryjską Fuerteventurę.

Dunas de Corralejo to wydmy znajdujące się w północnej części wyspy, w pobliżu miejscowości Corralejo, co tłumaczy nazwę. Słowo "wydmy" nie oddaje skali zjawiska - dunas to ogromny obszar wypełniony piaskiem przeniesionym przez wiatr z Sahary, przechodzący z jednej strony w przepiękną plażę, z drugiej zaś w step, na którym można znaleźć jedynie skały i sukulenty. I wiewiórki, ale o nich innym razem. A w tle poszarpane szczyty górskie.







Wydmy zachwycają, nie da się tego inaczej opisać. Czytając przewodniki, oglądając zdjęcia można się przygotować i stworzyć sobie w głowie ich obraz, jednak blednie on w zderzeniu z rzeczywistością. Możliwe, że miejsce to nie zachwyci każdego, jednak dla mnie ten piaszczysty bezmiar pełen niczego był miejscem magicznym.





Diuny można poznawać pieszo, ciesząc się cisza i spokojem, lub na quadzie lub buggy, robiąc coś zgoła odwrotnego. My wybraliśmy wersję pieszą, i nie żałuję, było to kilka świetnie spędzonych godzin. Na wydmach popełniliśmy również sporo portretów, ale na nie, tak samo jak na wiewiórki, przyjdzie czas innym razem, gdyż to dopiero początek zdjęć z tej fantastycznej wyspy.