wtorek, 21 lutego 2017

Skanowanie negatywów

Ponieważ ilu fotografów analogowych tyle metod skanowania negatywów, postanowiłem przedstawić pokrótce mój.

Do skanowania używam lustrzanki cyfrowej. Zrezygnowałem z płaskiego skanera z dwóch powodów:
- przyzwoity skaner do negatywów kosztuje przynajmniej tysiąc złotych a lustrzankę już miałem
- płaskie skanery sprawdzają się dużo lepiej przy średnim formacie a ja korzystam prawie wyłącznie z małego obrazka.
Oprócz samego aparatu potrzebnych jest jeszcze kilka dodatkowych rzeczy:
- ostry obiektyw makro. Korzystam z wyjątkowo ostrego Heliosa 44m4 i dużego pierścienia makro
- statyw umożliwiający opuszczanie aparatu do poziomu kilkudziesięciu centymetrów nad ziemią
- wężyk spustowy (nie jest wymagany ale bardzo pomaga)
- źródło światła. Używam smartfona lub tabletu
- montaż do klisz. Ten element wymaga dokładniejszego omówienia.

Skanowanie przy użyciu lustrzanki i smartfona ma trzy zasadnicze problemy. Wymaga długiego czasu naświetlania, błona powinna być ułożona jak najbardziej płasko a na zdjęciach makro ekranów smartfonów widoczne są ich piksele. Pierwszy problem rozwiązałem za pomocą statywu i wężyka. Wszystko jest nieruchome, mogę naświetlać ile chcę, bez obawy, że cokolwiek będzie poruszone (przy skanowaniu czasy są zazwyczaj w okolicach od 1/3 do 1/5 sekundy). Pozostałe dwie sprawy wymagały trochę więcej kombinowania. Wypróbowałem kilka metod i w końcu znalazłem rozwiązanie, które mnie zadowoliło.

Z kartonowego pudełka po atramencie do drukarki i kartonu technicznego zbudowałem montaż do klisz. Wyciąłem z kartonu dwie ramki których wewnętrzne wymiary były odrobinę większe od wymiarów jednej klatki filmu. Skleiłem je ze sobą dodatkowo umieszczając między nimi dodatkowe paski kartonu tak, aby można było łatwo wkładać i przesuwać film. Tak przygotowaną ramkę przykleiłem do boku pudełka w którym uprzednio wyciąłem dziurę odpowiedniej wielkości. W moim montażu zrobiłem dwie ramki po przeciwległych bokach pudełka, jedną na mały obrazek, drugą na średni.

Do pudełka wkładam smartfona z włączoną latarką ekranową (np. ta apka https://play.google.com/store/apps/details?id=com.eduardo_rsor.apps.linternapantalla&hl=pl), która podświetla negatyw włożony w ramkę. Ponieważ ekran nie znajduje się bezpośrednio pod kliszą tylko kilka centymetrów niżej mój film jest równomiernie oświetlony a jednocześnie piksele ekranu nie są widoczne na skanach.

Cały montaż ustawiam na równej powierzchni, nad nim rozkładam statyw i montuje na nim aparat. Ustawiam wszystko tak  aby klatka zajmowała jak najwięcej miejsca w kadrze. Ostrzę obiektyw ręcznie korzystając z trybu Live View, przysłonę przymykam do f/8 aby uzyskać maksymalną ostrość. Porada: klisze mają przy perforacjach różne oznaczenia, bardzo wygodnie się na nie ostrzy.
Następnie robię zdjęcie w formacie RAW korzystając z wężyka, przesuwam negatyw o jedną klatkę i powtarzam proces. RAWy następnie obrabiam w programie graficznym.

Tak to mniej więcej wygląda. Zdjęcie zrobione kartoflem bo lustrzanka była na statywie


Ta metoda nie jest ani profesjonalna, ani szczególnie wyszukana. Jednak na moje potrzeby wystarcza, daje dobre rezultaty i jest niedroga, zakładając, że posiada się wszystkie niezbędne elementy. Wydaje mi się, że w świecie dzisiejszej fotografii nie jest to założenie bezpodstawne.

Większość zdjęć analogowych umieszczonych na blogu została zeskanowana w tej sposób i ich jakość jest w pełni wystarczająca do Internetu lub wydruku w małym formacie. Ciężko mi ocenić jak sprawa wyglądałaby przy wydruku w większym formacie ponieważ nie miałem jeszcze okazji się przekonać. Jednak w takim wypadku i tak zastanowiłbym się czy nie lepiej rzucić zdjęcia na papier klasycznie, przy użyciu powiększalnika.