Wreszcie się przełamałem i wywołałem samodzielnie pierwszy
film. Bo to jednak trochę niepoważne żeby prawilny AnaloGeek nosił swoje filmy
do labu.
Na pierwszy ogień poszła rolka czarno-białego filmu typu 135
Fomapan 100 ze zdjęciami z ostatniego pleneru Migawki (same zdjęcia też niedługo
zagoszczą na blogu). Efekty przerosły moje oczekiwania, stąd też decyzja aby
podzielić się tym doświadczeniem.
Od czego by tu zacząć... koreks. Wpadł mi w ręce wiekowy,
polski koreks typu T, który zamiast spirali posiada taśmę pomocniczą. Wszystkie
książki do których zaglądałem twierdziły zgodnie, że to staroć i jest mocno
średni. Postanowiłem jednak przekonać się na własnej skórze. I uważam, że było
warto. Nawijałem film na taśmę pomocniczą prosto z kasety, bez wcześniejszego
wyjmowania z niej rolki z błoną, i wszystko poszło szybko i sprawnie.
Kolejną decyzją nad którą łamałem sobie głowę od dłuższego
czasu był wybór: rękaw ciemniowy czy ciemnia. W końcu zdecydowałem się na
rękaw, i po raz kolejnym uważam, że decyzja była dobra. Taki rękaw jest,
przynajmniej w moim odczucia, bardzo wygodny. Zasada jego działania jest
prosta: wkładamy do zabezpieczonego przez dostępem światła worka koreks, film (i
nożyczki, nie zapominamy o nożyczkach bo są potrzebne), dokładnie zamykamy, a
następnie wkładamy ręce w specjalne mankiety i umieszczamy film w koreksie. Po
założeniu pierwszej, próbnej rolki szło juz gładko.
To nie koniec trudnych decyzji. Najtrudniejszy był dla nie
wybór wywoływacza. W końcu zdecydowałem się na Rodinal. Między innymi dlatego,
że jest jednorazowy co niweluje problem właściwego przechowywania gotowego
roztworu. Oprócz tego nadaje się do większości dostępnych na rynku filmów
czarno-białych.
A co z resztą chemii? W roli przerywacza wystąpiła woda z
octem w proporcjach 10:1, z utrwalaczy wybrałem Tetenal. Przy ostatnim płukaniu
dodałem do wody odrobinę płynu do mycia naczyń. Temperaturę mierzyłem
termometrem winiarskim (5 zł zamiast 25 za fotograficzny, a robi to samo).
Sam proces również okazał się mniej skomplikowany niż się
spodziewałem. Wystarczyło wszystko zaplanować a następnie jedynie pilnować
czasu i temperatur.
A jak efekty? Film wyszedł idealnie! Bez zacieków, prześwietleń
czy niedoświetleń, odpowiednio kontrastowy, no po prostu cud miód i orzeszki.
W Internecie jest mnóstwo poradników dotyczących wywoływania
napisanych przez ludzi o dużo większej wiedzy niż moja, dlatego ograniczyłem
się tylko do krótkiego podsumowania mojej metody i oceny efektów.
Ktoś mógłby teraz zapytać: mam już wywołany negatyw, co
dalej? Ja zdecydowałem sie na skanowanie. O metodzie, którą wypracowałem
napiszę niedługo, z niej również jestem bardzo zadowolony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz